Autor Wiadomość
Magda &Broszka
PostWysłany: Sob 19:23, 01 Lis 2008    Temat postu:

Koniecznie musimy popracować z Broszką z ziemi bo to dużo daje.Widzimy po Elvisie.Tylko ciągle nie ma na to czasu....Jak nie tereny to ujeżdżalnia! Laughing
Kasia&Elvis
PostWysłany: Czw 19:37, 10 Kwi 2008    Temat postu:

hihi, może zrobimy taki podnóżek z Maciusia...niech sie chłopak do czegoś przyda Laughing

http://www.youtube.com/watch?v=8BD9bc3u9ag&feature=related
Kasia&Elvis
PostWysłany: Czw 19:23, 10 Kwi 2008    Temat postu:

Wklejam, żeby nie zaginęło...bo fajne Very Happy

czy PNH nie ma nic wspólnego z ujeżdżeniem??? Wink
Czyli ujeżdżenie naturalnie...to co lubie !!!!! Very Happy

rozbudowana gra w okrążanie + mnóstwo innych elementów (chody boczne ustępowania itp) sklejone w efektowną całość. Najpierw na kantarku + dwie liny, potem koń golasek całkowity Very Happy

miłego oglądania, pozdro!

http://www.youtube.com/watch?v=IpKrTxqoGL4&feature=related
Kasia&Elvis
PostWysłany: Nie 23:18, 06 Kwi 2008    Temat postu:

A tu instruktor Berni....to właśnie on prowadzi kursy w Polsce


http://www.youtube.com/watch?v=z1HoGFbkBuw&feature=related
Zuzia-Libacja
PostWysłany: Pią 20:48, 04 Kwi 2008    Temat postu:

Filmiki super a i fajnie że są one na forum Wink
Gość
PostWysłany: Wto 16:13, 25 Mar 2008    Temat postu:

Kasia & Elvis

No doooobra, napisze coś w końcu Wink

Elvisek mnie miło zaskoczył...myślałam że okres wdrażania się w ćwiczenia w nowych warunkach potrwa znacznie dłużej...a tu już na drugiej sesji było super skupienie i dużo chęci do zabawy Very Happy Pierwsza sesja była lajcikowa tak na luzie bez nadmiernych wymagań żeby chłopaka nie zniechęcić...budujemy pozytywne skojarzenia...czyli troche zabaw na wolności bez liny. Nie obyło się bez dzikich galopów po ujeżdzalni i rozpaczliwego rżenia za kolegami w stajni. Troche sie nabiegałam zanim zaczęliśmy jakąś wymianę zdań ale sie udało...w końcu konio chodził za mną bez uwiązu cofał się i ustępował zadem. Nie wymagałam więcej żeby nie prowokować odejścia ode mnie, bo mimo że zdecydował się na rozmowę to wciąż był lekko rozkojarzony nową sytuacją i nowym miejscem. nawet przeskoczył kawaletkę z własnej woli...ot tak sobie Very Happy

Druga sesja już wyszła super. Najpierw zawsze puszczam konia wolno żeby obwąchał co ma do obwąchania połaził gdzie chce. Następnie zwiększam presję i nakłaniam go do biegania po ujeżdzalni...jeśli ma chęć to galopuje ile ma ochote a ja sie ciesze bo oboje sie troche poruszamy dla zdrowia Laughing Jeśli nie ma ochoty to wystarczy kłusem aż do momentu kiedy zaczyna prosić mnie o zatrzymanie (lekko odstawia zad, patrzy na mnie i przeżuwa aż w końcu opuści głowę do ziemi) Ale jeśli jest współpracujący to wystarczy że spojrzy na mnie i skieruje na mnie ucho.
Wtedy zdejmuję presję bacikiem z okolić łopatki i przestawiam presję na zad (patrzę już nie w jego oczy z groźną miną ale wyrażnie patrze na zad czasem pochylam się i macham bacikiem w stronę zadu) to jest sygnał żeby się zatrzymał i odwrócił pyskiem w moją stronę czyli jednocześnie przestawił zad na zewnątrz. Od tego momentu zwykle juz współpracuje i nie musze mieć liny do trzymania konia bo on sam wybrał że chce byc ze mną (Ma wybór: biegać w kółko albo zostać ze mną i reagować na moje komendy) Zwykle kilka razy musze powtórzyć procedurę bo czasem po prostu odchodzi odemnie i trzeba mu przypomnieć warunki umowy Very Happy
Ale dwa, trzy razy i już mu sie nie chce biegać i woli zostać przy mnie Laughing
To jest dobre z kilku względów: spuści nadmiar energii...bo póki co ćwiczenia nie wymagają zbyt dużo wysiłku, lepiej sie na mnie skupia i wiem że jak już założę linę to nie będę się z nim szarpać bo jak bez liny sie słucha to na linie tym bardziej.

Po tej procedurze wstępnej zabieram się do zabaw: najpierw bez liny robimy to co koń już dobrze umie i nie bedzie tu żadnych zgrzytów czyli powtórka: Cofanie od Jeża na klacie i nosie, jeża w każdą stronę i ustępowanie na sugestię w każdą stronę czyli zad, przód i do tyłu, to takie ABC czyli podstawowe komendy i rozluźnienie. Zwykle po tym Niuniek sie bardzo skupia i rozluźnia...głowa w dół, ziewanie( co jest oznaką spadku adrenaliny a nie nudy Smile )

Nastepnie zapinam linę i do roboty :
Zabawa w przyjaźń...staram się rozszerzać tolerancję na intensywność znanych bodźców i wprowadzać nowe. Machanie liną i Carrot Stickiem coraz szybsze i coraz mocniejsze uderzanie w ziemię, Torebka foliowa już jest spoczko, tylko teraz intensyfikacja wymachiwania tymże ustrojstwem
Są pomysły na Parasolkę, piłkę dmuchaną, puszki metalowe w reklamówce...oj to dopiero strachy Very Happy zapakowanie konia pod foilę budowlaną i wchodzenie na nią. Hehe bedzie zabawa Laughing
Cel: koń rozluźniony, niemalże znudzony kiedy energicznie wymachuję przy nim i go pacam czymś co było straszne do tej pory.

Dopracowujemy chody boczne przy ogrodzeniu bo były najsłabszym punktem programu...ale jak zaniechałam ćwiczenia tego od wakacji i teraz poprosiłam go o zrobienie chodu bocznego aż szczęka mi wypadła z wrażenia...wszystko wychodzi idealnie...samo sie naprawiło Very Happy
Udało sie nawet bez liny Shocked

Pracuje nad zgięciami bocznymi i odangażowaniem zadu w formie odwijania się konia z liny...(przypomina powolny i rozwleczony spin z westu)
Zgięcie jest ok ale próbuje wyeliminować pytanie się co chwile konia: czy już? czy już? czy już? chcę aby stał ze zgiętą szyją jak najdłużej i czekał aż ja powiem: już wystarczy, dziękuję. Zgięcie jest o tyle ważne aby było miękkie i bez odruchu przeciwstawiania sie bo będę tego używała jako zatrzymania w siodle kiedy do kierowania koniem bedę miała tylko kantarek i jedną line.

Ostatno tez ćwiczymy separowanie pojedyńczych kroków przy ustępowaniu przodu i zadu w bok...elvis się tak rozochocił i tak chętnie odpowiada na moją prośbę że wystarczy spojrzeć na zad a on już wędruje pół kółka, a ja chcę móc poprosić o tylko jeden krok lub o więcej ale na moją wyraźną prośbę a nie żeby sam nadgorliwoie leciał kilka kroków na małą sugestię. czasem potrzeba małego kroczku i próbujemy wyseparować pojedyncze kroki, ale zeby były ładne z krzyżowaniem się nóg...czyli udoskonalamy manewry
Sprawa prowadzi do : kroczek zadem, kroczek przodem, kroczek zadem, kroczek przodem...czyli konio sie po trochu przesuwa bokiem raz zad raz przód. Przyda się pózniej kiedy będę mogła z siodła czytelnie dla konia osobno powodować zadem a osobno przodem...koń uczy się samoswiadomości ciała i że zad i przód mogą działać niezależnie od siebie
Cool

Prze nami w najblizszym czasie udoskonalenie gry w przeciskanie bo przyznam się szczerze potraktowałam ją po macoszemu i teraz średnio wychodzi zwłaszcza w nowych okolicznościach, z nową przeszkodą itp. trzeba zgeneralizować żeby działało zawsze i na różnych przeszkodach.

Trzeba popracować nad grą w okrążanie bo niuniek robi jajo zamiast koła i czasem nieładnie ciągnie linę tak że mijając mnie po jednej stronie niemalże depcze mi po nogach a z drugiej strony ciągnie tak że mi wyciąga line z rąk....poprawka kosmetyczna...no i utrwalenie pomocy do kłusa ...żeby działało na najniższe fazy i zawsze...bo za dużo tu jeszcze zależy od nastroju konia...poprawimy Cool

Zabawa w jojo jest ok dlatego przymierzam się do podniesienia poprzeczki...dodania przeszkód, czyli cofanie aż dotkniemy zadem ogrodzenia (nrazie spływa zadem w bok jak tylko sie zbliża do czegokolwiek Very Happy ) cofanie przez drąg i spowrotem, cofanie między słupkami itp...na ile wyobraźnia pozwoli.

Naziemnie narazie tyle jak sie zrobi będą następne wyzwania Very Happy

Także powoli trzeba siodło zakładać i program nakonny zaczynać Laughing

Ale sie rozpisałam Laughing
Gustaw
PostWysłany: Pią 20:32, 21 Mar 2008    Temat postu:

Poniewaz Kasia nie ma weny Wink ja zaczne za nia. Elvis mimo zmiany stajni robi postepy w "natural". Ostatno chody boczne zaczeli i coraz lepiej im idzie:) Poza tym Elvis dogaduje sie bardzo dobrze zarowno z konmi z pensjonatu jak i moimi Very Happy Reszte napisze Kasia...
xXxDaWiD&MiLaDyxXx
PostWysłany: Śro 20:53, 05 Mar 2008    Temat postu:

Tak, jest wyśmienity ! Oglądałem Smile
Kasia&Elvis
PostWysłany: Śro 20:39, 05 Mar 2008    Temat postu:

Film reklamowy Pata Parelliego

http://www.spike.com/profile/parelli/video/2919343
xXxDaWiD&MiLaDyxXx
PostWysłany: Śro 18:48, 05 Mar 2008    Temat postu:

Dzięki Kasia Smile Mam co oglądać Very Happy :]
Kasia&Elvis
PostWysłany: Wto 23:10, 04 Mar 2008    Temat postu:

Mam tu coś dla was, myślę że jest na co popatrzeć...zwłaszcza że to nasze, Polskie- Filmiki zaliczenia bodajże poziomu drugiego przez Kasię na Gigancie

Zwróćcie uwagę na miękkość Giganta, jego natychmiastowe odpowiadanie na najniższe fazy i oczywiście spooooookój. Coraz więcej w naszym kraju zaawansowanych Parellistów...jest już co pooglądać...efekty konsekwentnej pracy i masy cierpliwości Very Happy

On line 1
http://pl.youtube.com/watch?v=PzzFCrhD2Us

On line 2
http://pl.youtube.com/watch?v=uDTpCgizikk

On line 3
http://pl.youtube.com/watch?v=LlmEPwzGxyw

Liberty
http://pl.youtube.com/watch?v=iOc7cgU8zPI

Siodłanie i przygotowanie do jazdy
http://pl.youtube.com/watch?v=uhJYndFXzfc

Freestyle i Finezja
http://pl.youtube.com/watch?v=vw7su3Hl3IM
xXxDaWiD&MiLaDyxXx
PostWysłany: Pon 17:16, 03 Mar 2008    Temat postu:

Kasia... Ale dałaś lekturę ! Very Happy Smile Nie będzie mi sie nudziło. Smile Jak coś znajde to wrzuce Very Happy ;] Pozdrowienia !!
Kasia&Elvis
PostWysłany: Nie 20:50, 02 Mar 2008    Temat postu:

Pracuj nad sobą, a z koniem baw się - cz. 3

Czy wiecie, co oznacza impuls? Najczęściej definiowany jest jako dążność konia do ruchu naprzód w połączeniu z rozluźnieniem grzbietu i zaangażowaniem tylnych kończyn. Słyszymy też o sile pchającej konia do przodu. Z prawdziwym impulsem mamy jednak do czynienia wtedy, kiedy koń chętnie i energicznie rusza się we wszystkich kierunkach – do przodu, do tyłu, w bok i równie chętnie się zatrzymuje. Kiedy jego energia jest pod kontrolą, a sygnał „idź” jest równoważny „stój”. Siła z jaką musimy zadziałać w obydwu przypadkach, jest identyczna i nie większa niż 125 gramów i to bez znaczenia, w jakim chodzie koń się porusza.

To, z czym najczęściej się spotykamy, to impulsywność – koń chętnie idzie do przodu, ale są problemy z przejściami do chodów niższych i zatrzymaniem. Zazwyczaj jest to związane z temperamentem konia i wówczas słyszymy: ten typ tak ma, jego nic nie zmieni. Częściowo jest to prawda, gdyż nie zmienimy osobowości konia. Konie ras gorącokrwistych, takich jak folbluty, araby czy angloaraby są z natury pobudliwe i pełne życia. Jeżeli trafi się nam ospały i flegmatyczny folblut, który na łące snuje się stępem z kąta w kąt lub stoi godzinami w miejscu, będąc przy tym całkowicie zdrowym, to możemy tylko stwierdzić, że trafiliśmy na wyjątek potwierdzający regułę. Jeśli mamy żywego i pełnego energii konia, który potrafi spędzić cały dzień na padoku będąc prawie ustawicznie w ruchu, to nie łudźmy się, że to zmienimy.
To natomiast, co możemy zmienić, to jego umiejętność samokontroli. Jeśli mamy konia, który na przykład w galopie lub podczas skoków z sekundy na sekundę coraz bardziej się „nakręca”, coraz trudniej nam się go prowadzi, staje się coraz mniej przepuszczalny i elastyczny, to problem nie leży w jego mięśniach – leży w jego głowie. To problem psychiki. Jeśli rozwiniemy w koniu wytrzymałość psychiczną i emocjonalną, wówczas jego pobudliwość stanie się ogromną zaletą – to wspaniałe uczucie jeździć na koniu, czując ogromny potencjał siły i energii, a jednocześnie mieć je całkowicie pod kontrolą. Możemy to porównać do jazdy samochodem – sportowe porsche może sprawić nam wiele frajdy, ale niezbyt przyjemna byłaby taka jazda, gdyby po zdjęciu nogi z gazu nie spadały nam obroty silnika lub gdyby nie działały hamulce, a kierownica nie miała wspomagania.
Dość poważnym źródłem problemu bywamy my sami – często bowiem tendencja do impulsywności podsycana jest nieświadomie przez jeźdźców. Staramy się na przykład jeździć powoli, cały czas powstrzymujemy konia, zakładamy coraz ostrzejsze wędzidła. W ten sposób tylko oszukujemy samych siebie, bo nie ma takiego wędzidła lub patentu, które rozwiązałoby ten problem. Są to tylko półśrodki – z czasem koń oswaja się z bólem w pysku, a wówczas my musimy zmienić wędzidło na ostrzejsze. Odpowiedź nie leży w ciągłych zmianach wędzideł czy poszukiwaniu nowych mechanicznych wynalazków, ale w dokonaniu głębokiej i trwałej zmiany w koniu.
Również matkowanie emocjom konia – wyciszanie go, uspokajanie lub wręcz unikanie sytuacji, w których koń staje się nadmiernie pobudzony, nie rozwiązuje na dłuższą metę tego problemu.Respekt stanowi podstawę impulsu – jego brak jest bardzo często powodem impulsywności konia. Jeśli uzyskamy szacunek konia, to mamy już połowę sukcesu. Dlatego też na poziomie pierwszym PNH skupiamy się głównie na respekcie. Praca nad impulsem dochodzi na poziomie drugim – realizujemy wówczas cały związany z tym program, składający się z zestawu ćwiczeń dla różnych rodzajów koni.

Szkoła PNH rozróżnia dwa zasadnicze typy koni – krótkie i długie. Krótki koń to taki, który nigdy nigdzie się nie spieszy, a jeśli nawet się czegoś przestraszy, to nie odbiegnie zbyt daleko. Koń długi jest jego przeciwieństwem.Ćwiczenia programu impulsu, takie jak „schemat koniczyny” (fantastyczne!), „oko byka”, chody boczne, „od punktu do punktu”, „wzdłuż ogrodzenia” czy „zabawa w rogi” pomagają naszemu koniowi zrównoważyć się psychicznie i emocjonalnie. Podczas tych ćwiczeń koń uczy się również w naturalny sposób pozostawać prostym na liniach prostych, wyginać na łukach i nie wpadać łopatką do środka na zakrętach. Jazda po liniach prostych „wydłuża” krótkiego konia, po okręgach „skraca” długiego, w psychicznym, choć nie tylko, tego słowa znaczeniu.

Zabawa „oko byka” w przypadku Rudego, konia długiego i impulsywnego, przyniosła znaczną poprawę. Mimo że na pierwszy rzut oka Rudy wygląda niepozornie – ot, okrągły kasztanek na krótkich nóżkach – jest bardzo szybkim koniem o błyskawicznym starcie, z niewiarygodnie silnym zadem. Używaliśmy go kiedyś do pokazów i nauczony został ruszania z miejsca wściekłym galopem. Problem, jak można się łatwo domyślić, wiązał się z zatrzymywaniem, a ostre wędzidło w pysku jakoś nie zawsze pomagało. Oczywiście po każdym szybkim galopie nie było również mowy o spokojnej jeździe – koń natychmiast się „gotował” i dopiero po dość długim czasie powracał do stanu normalności.Dzięki ćwiczeniom z programu impulsu byłam w stanie zaliczyć jedno z zadań egzaminu kończącego poziom drugi, jakim jest rozpędzenie konia do cwału na minimum 30 sekund i powrót do normalnego galopu, praktycznie bez użycia wodzy – musiały być luźno przewieszone przez nadgarstki.
Podczas nauki PNH olśnieniem był dla mnie fakt, że koń idący nawet bardzo szybkim galopem może pozostawać psychicznie i emocjonalnie z jeźdźcem, a poziom jego adrenaliny nie musi wzrastać.

Podobnie sprawa się miała z tzw. ciągnięciem do stajni. Znacie na pewno to uczucie, kiedy podczas wyjazdu w teren koń zachowuje się względnie poprawnie, o ile oddalamy się od stajni. Kiedy tylko zaczniemy zawracać, staje się podenerwowany i przyspiesza. Zachowanie takie bierze się z niepokoju i chęci powrotu do bezpiecznego miejsca. Jeśli zaczynamy dodatkowo powstrzymywać konia, sytuacja z reguły się pogarsza, bo koń odbiera to jako walkę z nim, a napięte wodze pogłębiają poczucie klaustrofobii. Doskonałym sposobem na zmianę takiego stanu rzeczy są przystanki na popas. Zejście z konia na 10 minutową przerwę pozwoli mu się odprężyć i zakwalifikować obce do tej pory miejsce jako bardzo przyjazne. Stworzymy mu strefę bezpieczeństwa daleko od domu i z czasem przestanie się spieszyć z powrotem do stajni, gdyż również w terenie będzie się czuł bezpiecznie. W ten sposób zazwyczaj uda nam się dodatkowo wyeliminować dość często spotykany problem, jakim jest próba skubania przez konia wszelkiej napotkanej zielonej rzeczy – gałązek z liśćmi czy wyższej trawy.
Znając teren, po jakim się poruszamy, starajmy się tak zaplanować trasę wycieczki, żeby zatrzymywać się w różnych miejscach – szczególnie takich, które do tej pory wywoływały niepokój naszego wierzchowca. Florek bał się z początku sągów drzewa stojących przy drogach w lesie. Podjeżdżałam więc do nich, pozwalałam mu dokładnie je obwąchać i poobgryzać z kory. Staliśmy przy nich tak długo, aż całkowicie się rozluźnił. Te krótkie przystanki spowodowały, że zaczął odbierać miejsca składowania pociętego drzewa jako coś bardzo przyjemnego i oczywiście przestał się ich bać.

Wspomniany już wcześniej problem zatrzymywania szkoła PNH rozwiązuje w zupełnie inny sposób niż klasyczna. Z pewnością każdy doświadczył takiej sytuacji, kiedy ma się kłopoty z utrzymaniem konia – tańczy w miejscu, napiera na wędzidło i każde najmniejsze popuszczenie wodzy powoduje natychmiastowe odpalenie do przodu. Ciągnięcie za obie wodze jest w takiej sytuacji całkowicie nieefektywne, gdyż koń może się o nie zaprzeć i zyskać tylko jeszcze więcej siły – oparcie na wędzidle wzmocni jego zad. Dwie wodze służą do wyrafinowanej komunikacji – do kontroli tylko jedna. Bardzo dobrze jest nauczyć konia, żeby zginał szyję na boki na delikatny sygnał jeźdźca. Zaczynamy oczywiście w stój, powoli zamykając palce na wodzy. Jeśli oddaje nam głowę lekko i bez oporu – przechodzimy do tego samego w ruchu – z początku w stępie. Koń może być niechętny temu ćwiczeniu, więc ważne jest, by nagradzać każdy pozytywny odruch z jego strony – jeśli z początku przesunie głowę w bok choćby o centymetr, należy natychmiast odpuścić wodze. Z czasem dojdziemy do tego, że bez problemu będzie dotykał nosem naszego kolana. Nie walczmy – jeśli napotkamy silny opór – odpuśćmy i zacznijmy od początku. Wielokrotnie powtarzane próby zgięcia i odpuszczanie przyniosą znacznie lepsze rezultaty, niż przyciąganie głowy na siłę, które zresztą może doprowadzić do przewrócenia konia.
Zgięcie po zatrzymaniu się konia należy utrzymać do momentu, aż koń się całkowicie rozluźni i odpręży. Należy doprowadzić do takiej sytuacji, kiedy podczas galopu będziemy w stanie w dowolnym momencie lekko zatrzymać konia przez zgięcie boczne. Z jednej strony ćwiczenia takie bardzo uelastycznią nam konia, z drugiej skończą się nasze kłopoty z zatrzymaniem. I jeszcze jedna uwaga – nie róbmy tego na wędzidle. Tak długo, jak uczymy konia nowej rzeczy, używajmy wyłącznie sznurkowego kantara. Pozwoli nam to oszczędzić jego pysk w razie nieporozumień. Kiedy koń będzie chętnie i płynnie oddawał nam głowę, gdy tylko zamkniemy palce na wodzy, wówczas możemy zacząć używać wędzidła.

Przechodzimy w ten sposób do odruchów pozytywnych u koni.Z odruchem pozytywnym mamy do czynienia wtedy, kiedy koń sam z siebie wspomaga nasze działania, ułatwiając nam ich wykonanie. Widząc jak wyciągamy dłoń, żeby zamknąć ją w połowie długości wodzy, skręci szyję, bo będzie wiedział, że tego od niego oczekujemy. Nie jest to wyprzedzanie naszych sygnałów, tylko wychodzenie im naprzeciw. Jednym z najczęściej spotykanych odruchów pozytywnych u koni jest podnoszenie nóg do czyszczenia. Koń, który widzi nas z kopystką w ręku, w momencie pochylenia i wyciągnięcia ręki po jego nogę, sam ją podnosi. Odruchy pozytywne są objawem chęci współpracy. Bardzo sympatycznego odruchu pozytywnego nabrał na przykład Florek podczas zakładania nauszników. Początkowo na ich widok zadzierał wysoko głowę i cofał się. W tej chwili wystarczy mu je tylko pokazać, a schyla głowę na dół, mówiąc: „proszę, załóż mi je”. Można wymienić wiele odruchów pozytywnych, jak choćby ustawianie się konia bokiem do jeźdźca przy wsiadaniu, opuszczanie głowy i chwytanie wędzidła przy zakładaniu ogłowia, wchodzenie konia pomiędzy oble przy zaprzęganiu i wiele, wiele innych. Każdy z nas z pewnością mógłby wymienić przynajmniej kilka takich przykładów.
Przeciwieństwem są odruchy negatywne – zachowanie dla nas niepożądane, czyli praktycznie każdy opór konia. Ich lista z całą pewnością jest znacznie dłuższa. Zaczynając od kłopotów ze złapaniem konia na padoku, wierceniem podczas wsiadania, deptaniem, wchodzeniem na człowieka, po otwieranie pyska podczas jazdy na wędzidle, wspinanie czy brykanie. Podobnie może się również objawiać tzw. zachowanie zastępcze, o ile jednak w pierwszym przypadku mamy do czynienia z objawem buntu, zachowanie zastępcze jest wynikiem frustracji konia i niezrozumienia zadania. Dobrym przykładem ilustrującym tę różnicę może być choćby wspinanie się konia. Jeśli koń wspina się, odmawiając wykonania dobrze znanego sobie zadania (np. skoku przez przeszkodę) albo wskutek mocnego działania wędzidła, to mamy do czynienia z buntem. Jeśli natomiast jest nauczony wspinania i przy nauce czegoś nowego zaczyna stawać dęba, jest to wynik jego emocji i frustracji. Granica między obydwoma typami zachowań jest trudno uchwytna, bo z punktu widzenia człowieka efekt jest taki sam.

Szkoła PNH uczy, w jaki sposób zastępować zachowania negatywne pozytywnymi. Napieranie na wędzidło staje się z czasem delikatnym dotykiem, do wsiadania niepotrzebna staje się pomoc drugiej osoby, konie przestają nas ciągnąć podczas prowadzenia w ręku i starają się dostosować swój krok do naszego.Realizowanie, punkt po punkcie, zadań z programu pozwala naszemu koniowi osiągnąć równowagę psychiczną i emocjonalną. Nasza asertywność powoduje, że koń koncentruje się na nas jako przywódcy, stopniowo nabierając pewności siebie. Na widok czegoś strasznego zwróci uwagę najpierw na nasze zachowanie – jeśli pozostaniemy rozluźnieni i spokojni –uspokoi się również. Koń krótki zacznie chętnie iść do przodu, koń długi będzie kontrolował swoje emocje, żeby być cały czas z nami. Stanie się chętnym do współpracy towarzyszem, koniem, którego wszyscy będą nam zazdrościć. Oprócz nieprzejmowania się niepowodzeniami, musimy jednak koniecznie nauczyć się przyznawać do własnych błędów, zamiast starać się je usprawiedliwiać. Tak długo jak będziemy odpowiadać „tak, ale...” nic nie uda nam się zmienić, a niestety, im większy bagaż końskich doświadczeń dźwigamy ze sobą, tym jest to trudniejsze. Jeśli na każde negatywne zachowanie konia lub własne nieprawidłowe działanie będziemy mieli wytłumaczenie, możemy zapomnieć o osiągnięciu prawdziwego partnerstwa z koniem.
Kasia&Elvis
PostWysłany: Nie 20:35, 02 Mar 2008    Temat postu:

Pracuj nad sobą, a z koniem baw się - cz. 2

Program PNH, z punktu widzenia nauki, podzielony jest na poziomy.
Poziom 1 to Partnerstwo (Partnership) – uczymy się tu zasad bezpieczeństwa, siedmiu gier, zaprzyjaźniamy z koniem, tworzymy stado, układ partnerski.
Poziom 2 to Harmonia (Harmony) – zaczynamy prawdziwą zabawę, pracujemy nad odruchami pozytywnymi u koni oraz impulsem.
Poziom 3 - Udoskonalenie (Refinement) – to poziom finezji i precyzji.
Na wszystkich poziomach bawimy się w 7 gier i pracujemy z koniem w czterech dziedzinach savvy. (1 z ziemi na linie, 2 z ziemi na wolności, 3 jazda w stylu wolnym, 4 jazda z finezją...na kontakcie)

Dla mnie osobiście fenomenem PNH jest to, że pewne kłopoty, które mamy z końmi rozwiązują się po prostu same. Przestajemy męczyć się z ćwiczeniem, które nam nie wychodzi, a zaczynamy bawić w coś, co na pierwszy rzut oka nie ma z naszym problemem żadnego związku, po jakimś czasie wracamy do niego, a tu nagle olśnienie – wszystko jest OK.!

Zawsze miałam kłopoty z Rudym podczas cofania. Notorycznie próbował zadzierać głowę, poza tym po kilku krokach zatrzymywał się uznając, że wystarczy. Nie dotykałam tego tematu przez kilka miesięcy, właściwie ćwiczyłam z nim wyłącznie z ziemi. Sporo było zabaw z cofaniem podczas ostatniego kursu, zarówno po liniach prostych jak i po łukach, z większej i z mniejszej odległości i kiedy wsiadłam tydzień temu i poprosiłam Rudego o wsteczny na bardzo delikatnej wodzy, w pierwszej chwili podniósł głowę, ale po czterech-pięciu krokach ją opuścił i bardzo lekko kontynuował wędrówkę do tyłu. W pierwszej chwili po prostu mnie zatkało – do tej pory nawet podczas cofania bez użycia wodzy jego głowa znajdowała się w górze, co oczywiście usztywniało całe ciało i sprawiało, że wykroki były mało elastyczne – a tu nagle koń stał się lekki i przepuszczalny na kawałku sznurka! To tak, jakby poprzez naprawienie kilku elementów układanki, całość stała się idealna.

Wróćmy teraz do siedmiu zabaw. Po friendly game (zabawie w przyjaźń) zabawą numer dwa jest Porcupine Game (zabawa w jeża).
Polega ona na ustępowaniu od nacisku, podążaniu za dotykiem.
Dla konia – roślinożercy – napieranie na dotyk jest instynktowne. Jeśli drapieżnik zatopi zęby w ciele konia, to koń ma szansę na obronę jedynie przyduszając napastnika – jeśli będzie się szarpał i uciekał, z całą pewnością fragment jego ciała pozostanie w zębach drapieżnika. Gdy koń czuje się niepewnie – napiera na każdy ucisk, jaki poczuje: kantar, wędzidło, popręg czy łydkę. Z całą pewnością spotkaliście się z dość nieprzyjemnym zachowaniem, jakim jest przygniatanie przez konia do ściany boksu. Większość młodych koni kładzie się na łydki zamiast od nich ustępować. To właśnie podczas porcupine game uczymy konia, żeby zamiast przeciwstawiać się dotykowi, ustępował od niego.
Rozpoczynamy tę zabawę od dotyku wszystkimi pięcioma palcami, jak kolcami jeża - stąd właśnie wzięła się nazwa tej zabawy - wprowadzając później mnóstwo jej odmian – dotyku całą dłonią, łydką czy carrot stickiem (sztywny bacik). Dążymy do tego, żeby koń ustępował lekko od stałego nacisku i oczywiście używamy przy tym czterech faz stanowczości. Nawet, jeśli nasz koń nie reaguje na subtelne bodźce, zawsze zaczynajmy od delikatnego dotyku, stopniowo wzmacniając go, aż do momentu kiedy koń się poruszy. Bawimy się tak długo, aż siła jaką musimy zadziałać, żeby uzyskać reakcję konia, nie będzie większa niż 125 gramów.
W efekcie będziemy w stanie cofnąć konia, delikatnie pociągając za włos z jego ogona bądź przykładając palec do jego nosa. Ważne jest, by koń nie uciekał od nacisku tylko mu się poddawał, cały czas był psychicznie i emocjonalnie z nami i zatrzymywał się, jak tylko zdejmiemy nacisk bądź pogładzimy miejsce, w którym był dotykany.

Miałam niedawno okazję wsiąść na zupełnie niezajeżdżoną młodą klacz, z którą wcześniej właścicielka bawiła się z ziemi w porcupine game, ucząc ją ustępowania w bok od nacisku dłoni, przyłożonej w miejscu, w którym później znajduje się łydka. Pierwsze wsiadanie odbyło się bez sensacji, natomiast niesamowita była reakcja kobyłki, kiedy przyłożyłam do jej boków obie łydki i delikatnie przycisnęłam. Najpierw zrobiła krok zadem w lewo. Pogłaskałam ją mówiąc „super, ale niezupełnie o to mi chodzi”. Następnie zrobiła krok zadem w prawo, a ponieważ nadal nie była to właściwa odpowiedź, lekko wspięła się jakby pytając „w lewo, nie, w prawo nie, to może do góry?”. Za każdym razem nagradzałam jej próby zrozumienia mojej prośby i za czwartym podejściem było to „a może do przodu?”. No i o to chodziło.
Mark Rashid w jednej ze swoich książek opisywał mustanga, który bardzo chętnie podjął współpracę z człowiekiem, szybko nauczył się ustępować od nacisku i w momencie kiedy po raz pierwszy poczuł na sobie ciężar jeźdźca po prostu się położył, bo uznał, że skoro nacisk przyszedł z góry, to będzie pewnie właściwa reakcja. Nie byłoby może zbyt ciekawie, gdyby wszystkie konie wyciągały takie wnioski z zabawy w jeża, ale prawdą jest, że przygotowanie młodego konia z ziemi na ustępowanie od nacisku, zarówno łydek jak i kantara, znacznie przyspiesza późniejszą pracę z siodła.

Kolejną zabawą jest driving game – zabawa w prowadzenie. Uczymy w niej konia, żeby podążał za naszą myślą, sugestią, skupieniem uwagi, bez użycia dotyku. Zabawa w jeża, jak i zabawa w prowadzenie, w połączeniu z firendly game – grą przyjaźni, stanowią podstawę pracy z końmi oraz bazę kolejnych czterech zabaw.Wszystko co robimy z końmi można sprowadzić do tych właśnie zabaw. Dotyk łydek, wędzidła, dłoni, to nic innego jak porcupine game. Spojrzenie na przeszkodę podczas najazdu to driving game – naszym wzrokiem pokazujemy koniowi kierunek. Dlatego tak ważne jest, by zawsze patrzeć gdzie jedziemy i skupić na tym naszą uwagę. Jedno z powiedzonek Pata Parellego brzmi: „Podczas jazdy patrz przed siebie, nie na konia – zapewniam cię że nie zmieni koloru”.
Podczas driving game uczymy konia ustępowania od naszej sugestii, wzroku, rąk, mowy ciała. Zaczynając pracę z ziemi dążymy do tego, by koń reagował na nas tak, jak na innego członka stada. Jeżeli staniemy przed nim i wychylimy się na bok, skupiając całą uwagę na jego tylnych nogach, mówimy mu tym samym „zabierz stąd swój zadek”. Kolejno wprowadzane fazy stanowczości, rytmiczna presja ręką, liną czy carrot stickiem z całą pewnością spowodują, że koń właściwie odczyta naszą sugestię i ustąpi zadem na bok. Dokładając do tego jednoczesny ruch liną, skręcający koniowi głowę w kierunku obrotu, uzyskamy odangażowanie zadu, które później, używając tego samego ruchu tułowiem i dłonią, zaczniemy ćwiczyć z siodła. Koń, który dobrze odczytuje nasze sugestie z ziemi, nie będzie miał żadnego problemu ze zrozumieniem ich z siodła, w efekcie nauka np. ustępowania od łydki pójdzie nam gładko i bezboleśnie.
Konie bawią się w grę w prowadzenie przez cały czas. Najpierw rzucają nieprzyjazne spojrzenie, kładą uszy po sobie, machają ogonem lub unoszą zadnią nogę mówiąc „jeśli się nie ruszysz, to natkniesz się na moje zęby albo kopyta” .
Driving game przychodzi po zabawie w jeża, ponieważ najpierw koń musi się nauczyć ustępowania od presji fizycznej, nim zacznie ustępować od presji psychicznej. Koń uczy się, że jeśli nie ustąpi od naszej sugestii, natknie się w konsekwencji na nacisk fizyczny – naszą rękę, łydkę czy carrot stick. Konie nie rozumieją kary, ale doskonale rozumieją negatywne konsekwencje. Jeśli sugerujemy koniowi końcówką liny żeby np. przesunął przednie nogi, stopniowo zwiększając intensywność ruchów, aż w końcu dotykamy liną jego łopatki, koń nie odbierze tego jako kary i nie utracimy tym samym jego zaufania.
Jedną z najgorszych rzeczy jakie możemy zrobić, to uderzyć konia bez ostrzeżenia, jak również wycofać się w momencie, kiedy nasze zachowanie sugeruje koniowi, że za chwilę nastąpi presja fizyczna. Koń uzna wówczas, że nie jesteśmy konsekwentni, nie nadajemy się na lidera i stracimy jego szacunek. Nie okłamujmy naszych koni. One nigdy nie kłamią. Brak reakcji drugiego konia na położone po sobie uszy zawsze spotka się z kolejnymi fazami stanowczości.

Omawiając driving game warto dodać, że w PNH koń podzielony jest na strefy, na które oddziałujemy zarówno sugestią jak i dotykiem. Wyjątkiem są strefy delikatne, których dotykamy wyłącznie podczas friendly game (głowa powyżej pyska i okolica odbytu).
Strefa pierwsza to fragment głowy konia – chrapy i pysk oraz wszystko to, co znajduje się przed koniem
Strefa druga to obszar od potylicy do łopatki
Strefa trzecia - przednie nogi i tułów do guzów biodrowych,
Strefa czwarta - zad i zadnie nogi oraz
Strefa piąta – ogon i wszystko to, co znajduje się z tyłu za koniem. Podział jest oczywiście umowny i jego zadaniem jest ułatwienie opisu ćwiczeń – zamiast np. drobiazgowo tłumaczyć naszą pozycję, mówimy „driving game ze strefy trzeciej” i wszyscy wiedzą o co chodzi.

Zabawą numer cztery jest yo-yo game, zabawa jo-jo.
Polega ona na odesłaniu konia w tył po linii prostej, a następnie przywołaniu z powrotem. Zabawę w jo-jo opisałam dość szczegółowo w KT 7/2004, tłumacząc na jej przykładzie cztery fazy stanowczości. Często bawimy się w nią tylko „w połowie”, tzn. cofamy konia bez późniejszego przywołania lub stosujemy ruch liną jako niewygodę.

Zabawą numer pięć jest circling game, zabawa w okrążanie.
Tak jak koń dominujący odpędza innego konia od siebie i gania go w koło, tak my odpędzamy konia na okrąg i prosimy go o pozostanie tam i utrzymanie zadanego tempa i chodu. Cirling game może się wydać podobna do lonżowania, ale jest jedna podstawowa różnica, która jednocześnie jest bardzo ważnym elementem PNH. Otóż w PNH 80% odpowiedzialności za wykonane zadanie spoczywa na koniu. Odsyłamy konia na koło i tak długo jak wykonuje to, o co go poprosimy stoimy rozluźnieni pośrodku, w neutralnej pozycji, nie obracając się, przekładając jedynie linę za plecami w nisko opuszczonych dłoniach. To do obowiązków konia należy pozostanie na kole we właściwym chodzie. Na poziomie pierwszym prosimy konia o nie mniej niż dwa, ale nie więcej niż cztery okrążenia. Taka ilość wystarczy do zyskania szacunku, a nie spowoduje, że koń się znudzi bieganiem w kółko. Początkowo, ćwicząc na krótkiej 3,5-metrowej linie prosimy wyłącznie o stęp lub kłus, galop wprowadzamy dopiero na poziomie drugim na 7 metrowej linie. Stopniowo zwiększamy ilość okrążeń wprowadzając również do tej zabawy różne innowacje, jak zmiany chodu czy zmiany kierunku. Na poziomie trzecim dochodzimy do zmiany kierunku w galopie z lotną zmianą nogi pośrodku koła.

zabawa numer sześć Sideways – chody boczne.
Im lepiej koń będzie chodził w bok i do tyłu, tym lepiej będzie wykonywał wszystkie inne ćwiczenia. Chody boczne pomagają również koniowi zrównoważyć się emocjonalnie i rozwinąć psychiczne możliwości nauki, bowiem konie nie są w stanie być jednocześnie przestraszone i wykonywać ruch boczny. Z początku nie zwracamy uwagi na ustawienie ciała konia oraz płynność ruchów – ważne jest by przemieszczał się w bok, będąc prostopadłym do kierunku ruchu. Najłatwiej jest zaczynać tę zabawę wzdłuż płotu, bo naturalnie ogranicza on ruch konia do przodu. Kiedy koń uelastyczni stawy i mięśnie i wykonuje obszerne kroki do boku, możemy zacząć to ćwiczenie bez ogrodzenia lub przejść do wyższego chodu.

Ostatnią zabawą jest squeeze game, zabawa w przeciskanie.
Jej celem jest przezwyciężenie naturalnej tendencji konia do unikania ciasnych przestrzeni. Podczas tej zabawy prosimy go o przechodzenie np. pomiędzy nami a płotem, zarówno do tyłu jak i do przodu.

Pamiętam, jak podczas pierwszego kursu PNH, powiedziałam sobie „phi, też mi filozofia, cofnąć konia pomiędzy słupkami”. Mieliśmy do zrobienia jo-jo w korytarzu, ograniczonym z dwóch stron wbitymi w ziemię plastikowymi słupkami od elektrycznego pastucha. Nie były one wcale wbite zbyt blisko siebie - odległość wynosiła około dwóch metrów - więc sprawa wydawała się banalna. Rudy bez zająknienia pokonał korytarz do przodu, przechodząc pomiędzy palikami, ale cofnął tylko dwa kroki i odmówił dalszej współpracy. Przejście tyłem okazało się dla niego zbyt wielkim wyzwaniem. Nie powiem, żeby mnie wtedy nie wkurzył, zaczęliśmy jakąś bezładną szarpaninę, ale skończyło się wyłącznie na wspinaniu i ucieczce na bok. Teraz, po trzech latach wspominam to z uśmiechem, bo zapanowanie nad emocjami okazało się najtrudniejszą rzeczą, jaka mnie spotkała w tym czasie. Umiałam wykazać ogromną masę cierpliwości w stosunku do Florka, tłumacząc sobie, że młody itd., niewłaściwe zachowanie Rudego, często dla mnie irracjonalne, błyskawicznie wyprowadzało mnie z równowagi. Przeklinałam go w duchu i nie tylko, mówiąc „co za stary dureń”, zamiast spróbować znaleźć się w jego skórze i zrozumieć dlaczego jest tak a nie inaczej.
Podobnie sprawa miała się z ładowaniem do przyczepy, kolejną zabawą w przeciskanie. Po pierwszym kursie Rudy, którego pakowanie zajmowało wcześniej około 1,5 godziny, zaczął wchodzić całkiem nieźle, pozostał mu jednak emocjonalny problem z wychodzeniem, tzn. próbował się wydostać z przyczepy najszybciej jak to tylko możliwe. Najgorzej było, kiedy nie jechał sam i był wyprowadzany jako drugi. Podczas ostatniego kursu z Bernim mieliśmy na placu dwie przyczepy do zabawy i w końcu miałam możliwość popracowania nad tym problemem. W efekcie, po godzinie różnych ćwiczeń, pozostawał spokojny w przyczepie, kiedy drugi koń z niej wychodził, byłam również w stanie zatrzymać go w dowolnym momencie wychodzenia i poprosić o krok do przodu. Dwa kroki w tył, jeden w przód, jeden w tył, dwa w przód itd. Berni powiedział nam wtedy bardzo mądrą rzecz – większość koni nie boi się wchodzić do przyczepy, boi się z niej wychodzić. Dlatego mamy kłopoty z załadunkiem i bardzo ważne jest by ćwiczyć obie rzeczy na raz. Zabawy z przyczepą sprawiły nam ogromnie dużo radości – bawiłyśmy się na przykład w odsyłanie konia do przyczepy z odległości około 7 metrów czy circling game, w taki sposób, że dwa konie wbiegały do niej kłusem synchronicznie.

To tyle, jeśli chodzi o opis gier, w jakie bawimy się z końmi. W następnym wydaniu Końskiego Targu opowiem troszkę więcej na temat impulsu i wyrabianiu odruchów pozytywnych u konia. Jednocześnie zapraszam na kursy. Spotkanie z Bernim jest niezapomnianym przeżyciem. Za każdym razem uświadamia on nam, że tak naprawdę nie przyjeżdżamy na kurs naprawić konia, przyjeżdżamy naprawić siebie. Największą barierą, jaką mamy do pokonania, jest zrozumienie, że to my sami musimy się zmienić. Zacząć myśleć jak koń, porzucić agresję. Instruktor tylko pomaga nam znaleźć najlepsze rozwiązanie. To od nas zależy, czy nasz koń się zmieni czy nie. Tylko od nas.

Monika Gajzler
Kasia&Elvis
PostWysłany: Nie 20:03, 02 Mar 2008    Temat postu:

Pracuj nad sobą, a z koniem baw się - cz. 1

Nawiązując do poprzedniego artykułu na temat naturalnego jeździectwa, chciałabym przybliżyć czytelnikom Końskiego Targu szkołę Pata Parellego (Parelli Natural Horse-Man-Ship), w skrócie PNH.Jestem studentką tej szkoły od trzech lat i często spotykam się z zupełnie fałszywym wyobrażeniem o naturalnych metodach wśród osób jeżdżących „klasycznie”. Słyszę: „ach, to ci którzy jeżdżą na kantarach”, „to jakiś western” albo co gorsze, „to rodzaj szkolenia oparty na dominacji, strachu i przemocy”. Wszystkie są niestety całkowicie nieprawdziwe i świadczą wyłącznie o tym, że rozmówca nie ma kompletnie pojęcia, o czym mówi. Tymczasem już sam sposób pisowni nazwy szkoły powinien dać do myślenia. Po angielsku „horsemanship” oznacza po prostu jeździectwo, natomiast poszczególne wyrazy, połączone myślnikami, „horse” (koń), „man” (człowiek), „ship” (statek) przez Pata Parellego tłumaczone są jako wspólna podróż konia i człowieka na jednym statku. Szkoła PNH powstała jako program dla ludzi, aby byli w stanie komunikować się z końmi używając zrozumiałego dla koni języka, z pełnym poszanowaniem końskich zachowań, sposobu myślenia i postrzegania świata.
Czy wiemy, jaki system wartości ma nasz koń? Czy podobny do naszego? Czy śliczny nowy kantar, który mu właśnie kupiliśmy, jest dla niego cenniejszy od starego i powycieranego? Czy nagroda zdobyta przez nas na zawodach ma jakieś znaczenie? Dla nas, ludzi, liczy się uznanie, docenienie przez innych, pieniądze, podczas gdy koński system wartości jest zupełnie inny.
Wiecie jaki?Konie przede wszystkim muszą czuć się bezpieczne. Jest to dla nich, jako zwierząt roślinożernych, podstawa przeżycia. Jeśli koń czuje się zagrożony, nic nie będzie w stanie skupić jego uwagi. Dla koni każdy rodzaj zagrożenia jest traktowany jak zagrożenie życia, a podstawowym rodzajem obrony jest ucieczka. Zwierzęta roślinożerne wykształciły różne sposoby obrony. Podobnie do konia zachowuje się np. osioł, ale jako zwierzę zamieszkujące górzyste tereny ma również drugi sposób na ochronę życia: zamiera bez ruchu. Nieruchomy, szary na tle skały, może pozostać niezauważony dla drapieżnika, na otwartym terenie będzie uciekał tak jak koń. Stąd zresztą wziął się przysłowiowy „ośli upór”, kiedy zwierzę staje jak wryte i nie chce się ruszyć nawet na milimetr.
Koń zawsze wybierze ucieczkę, pod warunkiem, że jest oczywiście gdzie uciekać. Jeśli nie ma, rozpocznie walkę przy użyciu zębów i kopyt. Konie żyjące w stadzie mają zdecydowanie ułatwione życie. Stadu przewodzi bowiem „mama”, zwykle najstarsza, najbardziej doświadczona klacz (często dużo słabsza fizycznie od reszty członków stada), nazywana też klaczą alfa. Jeśli wydarzy się coś, co zaniepokoi stado, konie przede wszystkim patrzą na reakcję tej właśnie klaczy. Jeśli nie zdradza ona oznak zaniepokojenia, konie powracają do uprzednich czynności – jedzenia, zabawy czy odpoczynku. Jeśli natomiast klacz alfa da sygnał do ucieczki, całe stado podąża za nią i żaden z koni nie zastanawia się, czy decyzja była słuszna czy nie. Jeśli mama mówi „idziemy” to wiedzą, że ona wie lepiej, co jest dla nich dobre. Każdy koń instynktownie poszukuje takiego przewodnika, ponieważ dopiero w jego towarzystwie czuje się bezpiecznie.
Jeśli jesteśmy w stanie udowodnić naszemu koniowi, że zasługujemy na miano „klaczy alfa”, wówczas nie będzie on podważał naszych decyzji.Istnieje tylko jeden problem: dla konia jesteśmy drapieżnikiem. Mimo, że konie zostały udomowione dawno temu, ich instynkt nie uległ przeprogramowaniu. Konie przetrwały setki tysięcy lat wyłącznie dzięki słuchaniu matki natury, a zostały przez nią stworzone do rozpoznawania drapieżników, takich jak pumy, niedźwiedzie, dzikie psy, wilki, kojoty czy ludzie. Oczywiście konie, które przebywają z ludźmi od urodzenia, mają do nich zaufanie i są spokojne, ale wystarczy, że zetkną się u ludzi z cechami typowymi dla drapieżników, jak na przykład agresja, by ich instynkt natychmiast uległ przebudzeniu. Kontrola nad negatywnymi emocjami, takimi jak frustracja, wściekłość, strach i złość jest jedną z podstawowych umiejętności, które musimy opanować, jeśli chcemy stać się dla naszego konia partnerem i przywódcą. Jeśli będziemy przyjaźni, cierpliwi, stanowczy, wytrwali i za każdym razem będziemy konsekwentnie powielać ten sam sposób zachowania i spokój w trudnych dla konia sytuacjach, z czasem uzna on, że skoro za każdym razem skutek jest ten sam, to może warto nam zaufać.

Dam może prosty przykład: Florek, którego poznaliście w poprzednim artykule (KT nr 6/2004), jest koniem który ma „duuuuuże oczy”, jak żartobliwie w końskim żargonie określamy zwierzaka, który się wszystkiego boi. Podczas spacerów do lasu jako 3-latek wielokrotnie stawał jak wryty, gdy zobaczył np. karpę, paśnik czy zwykły kawałek czarnej ziemi zrytej przez dziki. Największy jednak strach wzbudzały w nim zwykłe wióry, pozostawione przy drodze przez pracowników leśnych tnących drzewo. Jasna plama na ciemnej ziemi była najgorszym potworem na świecie. Za każdym razem musiałam wykazać ogromną cierpliwość, nie mówiąc już o każdorazowym schodzeniu z konia, żeby mu pokazać, że skoro wióry mnie nie zjadły, to nie zjedzą również i jego. Pojechałam kiedyś do lasu i daleko na drodze przed sobą, około 50 metrów, zobaczyłam coś jaskrawo niebieskiego. Florek, zaniepokojony, podniósł łeb i na miękkich nogach zbliżał się do stracha. Podszedł na odległość jakichś 20 metrów i tu skończyła się jego odwaga. Pogłaskałam go wówczas po szyi, mówiąc „nie bój się, to tylko stara plastikowa miska, której komuś nie chciało się wywieźć na wysypisko”. Dotyk dłoni sprawił, że z konia uleciało całe napięcie, jak powietrze z balonika. Rozluźnił się i dziarsko ruszył stępem naprzód. Był to przełom w naszych wzajemnych relacjach, odkrycie przez konia, że skoro „mama” tyle razy mówiła, że nie ma się czego bać i rzeczywiście nie było, to chyba warto jej zaufać. Od tamtej pory już nie musiałam schodzić, żeby przejechać obok strasznych, jasnych wiórów.

Oprócz bezpieczeństwa konie poszukują również wygody i zawsze będą dążyły do jej uzyskania. Na umiejętnym stosowaniu wygody i niewygody wobec konia opiera się PNH. W prasie jeździeckiej spotkałam się niedawno z tematem karania konia. Czy konia należy karać?. Jedni twierdzili, że zdecydowanie tak, inni, że raczej nie, ale w niektórych sytuacjach tak, itd., generalnie mniej lub bardziej tak.
W PNH mamy trzy sytuacje, kiedy możemy ukarać konia: nigdy, nigdy i nigdy, bowiem kara nie działa w przypadku zwierzęcia uciekającego, jakim jest koń.
To co stosujemy, to niewygoda, w połączeniu z kolejnym założeniem PNH, jakim są cztery fazy stanowczości. Przyjrzyjmy się koniom na wolności: jeśli jeden je, a drugi do niego podchodzi, to pierwszą oznaką niezadowolenia będzie napięcie mięśni i wściekły wzrok (faza 1), jeśli to nie pomoże, obnażone zęby lub uniesiona noga (faza 2), kolejna faza – gwałtowny ruch głową z wyszczerzonymi zębami w kierunku intruza bądź kopnięcie w powietrze (3) i dopiero gdy to nie poskutkuje, zdecydowany atak (faza 4).
W PNH, we wszystkim o co prosimy konia, używamy faz, zaczynając właśnie od wzroku i podniesienia naszej energii ciała. Konie doskonale zauważają różnicę pomiędzy naszą rozluźnioną a spiętą sylwetką. Język koni to właśnie język ciała. Jeśli byśmy stali naprzeciwko konia sztywni, z wbitym w niego wzrokiem i uniesioną głową i cedzili przez zęby: „podejdź do mnie koniku”, to szansa na to że koń podejdzie jest naprawdę niewielka, jeśli natomiast uśmiechniemy się i rozluźnimy, opuszczając głowę i zapraszająco pochylimy się robiąc krok w tył, to nawet jeśli pod nosem wymruczymy „ty taki owaki”, to koń będzie bardziej skłonny przyjść, bo to właśnie będzie mówiło mu nasze ciało.

Miałam kiedyś wręcz podręcznikowy przykład takiego zachowania. Mój mąż lonżował Florka, kiedy ten wyrwał mu lonżę z ręki i uciekł. Dodajmy, że Florek jako trzylatek, był koniem, który najchętniej na wszystko mówił: nie. No więc dał dyla i uciekł w róg ujeżdżalni. Witek zaczął iść wściekły w jego stronę myśląc w duchu „no niech jak cię tylko dopadnę....”, a koń stał patrząc na niego bardzo uważnie w całkowitym bezruchu. Jeździłam wtedy na naszym drugim koniu, Rudym (właściwie to nazywa się Caruso, ale pamiętamy o tym tylko patrząc na tabliczkę w boksie), zatrzymałam się szybko i krzyknęłam „Nie idź do niego, stań, niech on do ciebie przyjdzie!”. Było to w czasie, kiedy bawiłam się z Florkiem w catching game (grę w łapanie) i koń doskonale wiedział, jak ta zabawa wygląda. Witek stanął, ale koń ani myślał do niego przyjść. Stał z wysoko uniesioną głową, uszami skierowanymi uważnie do przodu i patrzył. Stali tak kilkanaście sekund, obaj sztywni jakby kij połknęli, kiedy coś zaświtało mi w głowie i powiedziałam „Wypuść z siebie powietrze, ale tak bardzo ostentacyjnie: unieś do góry ramiona, głośno westchnij i całkowicie oklapnij”. Kiedy tylko Witek tak zrobił, Florek natychmiast opuścił głowę i ruszył w jego stronę. Sztywna wyprostowana sylwetka stanowiła dla niego barierę, mówiła: ani mi się waż ruszyć! Rozluźnienie oznaczało zaproszenie, i co najważniejsze, wygodę.

Wracając do różnicy pomiędzy karą a użyciem faz - jeżeli będziemy konsekwentnie ich używać, nie dając się przy tym ponieść własnym nerwom (co jest szczególnie trudne jeśli dochodzi do użycia fazy czwartej), to koń błyskawicznie zrozumie o co nam chodzi i nawet jeśli natknie się na fazę czwartą nie będzie obwiniał za nią człowieka, bo przecież miał szansę zareagować na fazę 1,2 lub 3. Zwierzak, który zostanie ukarany (karą jest np. bicie batem natychmiast po niewłaściwym zachowaniu), będzie obwiniał człowieka i uzna to za niesprawiedliwe. Bardzo często opór konia wynika wyłącznie z niezrozumienia zadania, jakie przed nim postawimy.
Bardzo ważne jest również sprawiedliwe osądzenie tego co koń zrobił – na małe rzeczy odpowiadajmy delikatnie, duże niech mają duże konsekwencje. To zadaniem człowieka jest nauczyć odróżniać je od siebie. Jeśli na przykład koń zrobi krok w złym kierunku, to zastosowanie szybkiego bloku kijkiem będzie zdecydowanie zbyt silną reakcją na takie zachowanie, jeśli jednak koń zamierza wobec nas zastosować fazę czwartą, to nasza faza czwarta będzie uzasadniona.
Spytacie: jak działają te fazy? Odpowiem: różnie. W zależności od wyszkolenia konia stosujemy je w różny sposób, zwiększając bądź zmniejszając ich natężenie i czas trwania. Zaczynając pracę z koniem używamy jednak zawsze tych samych faz, a każda z nich powinna trwać około 3 sekund. Dajemy tym samym koniowi czas na myślenie i reakcję. Jeśli stoimy przed koniem trzymając końcówkę liny w ręku, tak że jej środek leży na ziemi, a drugi koniec jest przypięty do kantara na końskim pysku i chcemy konia cofnąć, rozpoczynamy od wyprostowania sylwetki i spojrzenia koniowi w oczy, a następnie od ruchu jednym palcem, tak jak byśmy mówili „nie”. Kolejną fazą niech będzie ruch wyłącznie nadgarstkiem, ale taki, by lina nadal leżała na ziemi, później ruszamy przedramieniem na tyle mocno, by lina oderwała się od ziemi, aż w końcu zaczynamy ruszać całym ramieniem. Oczywiście przechodzimy do kolejnej fazy tylko wtedy, jeśli koń nie zareaguje po3 sekundach. Nawet jednak jeśli nie ma reakcji po fazie czwartej, wracamy do fazy pierwszej. Koń szybko zrozumie, że o coś go prosimy i zacznie szukać odpowiedzi. Ważne jest, by natychmiast dać mu wygodę, czyli przestać ruszać liną gdy tylko zacznie myśleć w dobrym kierunku, czyli choćby przeniesie ciężar ciała na zad.
Ruszająca się lina porusza kantar, który koń ma na głowie, sprawiając tym samym niewygodę, pozytywne zachowanie natychmiast zatrzymuje to nieprzyjemne uczucie. Taki sposób uczenia nazywamy wzmocnieniem negatywnym: reakcja niepożądana powoduje wzmocnienie niewygody, reakcja pożądana likwiduje tę niewygodę. Reakcję pożądaną możemy oprócz tego wzmocnić pozytywnie, czyli np. pogłaskać konia lub dać mu długi odpoczynek.

Przechodzimy tym samym do trzeciej podstawy PNH, zarazem najważniejszej, jakim jest 7 zabaw.Są one wzorowane na tym, co robią konie, żeby ustanowić porządek stada lub zdobyć zaufanie i szacunek drugiego konia. Koń, który wygrywa, zdobywa sobie szacunek i wzmacnia swoją pozycję w stadzie. My, bawiąc się z końmi, uczymy się wygrywać te zabawy, choć tak naprawdę dążymy do sytuacji kiedy nie ma przegranego. Gdy obie strony wygrywają, to wtedy możemy mówić o prawdziwym sukcesie. Jeśli mamy konia, który odmawia skoku przez przeszkodę, a my przekonany go do tego i sprawimy, że uzna skakanie za super zabawę, wtedy i my wygramy, i on.
Siedem zabaw będę omawiać w kolejnych artykułach, ale wspomnę już teraz o pierwszej:
zabawie w przyjaźń (friendly game).
Nie jest to nic innego, jak spowodowanie, by koń uznał nas za przyjaciela, oswoił się, przestał bać różnych dziwnych rzeczy i odbierał głaskanie przez nas tak, jak przyjazne pocieranie przez innego konia. Zanim zaczniemy jakiekolwiek ćwiczenie, zaczynamy je od zabawy przyjaźni. Jeśli stajemy przed koniem żeby go cofnąć, najpierw podejdziemy i pogłaszczemy go dłonią lub kijkiem, mówiąc tym samym „nie ma się czego bać, to tylko zabawa”. Poza tym oswajamy konie ze wszystkim, czego się boją lub mogą teoretycznie wystraszyć: piłkami, szeleszczącymi workami, syczącymi dźwiękami, itp. Podsycamy tym samym naturalną ciekawość koni oraz ich trzeci priorytet po bezpieczeństwie i wygodzie: chęć zabawy.
Konie ubóstwiają się bawić. Są też niezwykle ciekawskie. Jeden z prekursorów PNH powiedział: „Nigdy nie niszcz w koniach ich ciekawości, wrażliwości, godności i pewności siebie”.Rzućmy koniom kolorową piłkę na padok i zobaczmy co zrobią: najpierw pewnie uciekną, ale kiedy zorientują się, że piłka przestała się ruszać, zaczną powoli podchodzić, często głośno chrapiąc, aż będą próbowały dotknąć piłki nosem. Ich ciekawość będzie silniejsza niż strach. Nie niszczmy tego. Jeżeli konie pozostaną zainteresowane każdą nową rzeczą, którą im przedstawimy, praca z nimi zamieni się w zabawę zarówno dla nas jak i dla nich.

Na koniec wyjaśnię jeszcze jedną ogólną rzecz. Otóż system PNH podzielony jest na cztery różne pola działania, cztery rodzaje mądrości określane mianem „savvy”. Słowo „savvy” oznacza: zmysł, wiedzę, olej w głowie, świadomość. Jeśli mamy savvy to znaczy, że łapiemy o co chodzi. Ponieważ nie da się go wprost przetłumaczyć, używamy go w oryginale. Te cztery savvy to:
praca na linie,
praca na wolności,
jazda w stylu wolnym,
jazda z finezją
.
Szczegółowo będę omawiać zasady poszczególnych savvy w następnych artykułach, wyjaśnię tylko, że podstawy PNH, czyli 7 zabaw, wygoda-niewygoda i 4 fazy stanowczości stosujemy we wszystkich czterech. Zarówno w pracy z ziemi na linie, jak i podczas jazdy na wędzidle, na zebranym koniu (finezja), stosujemy te same zasady.

Jeździectwo jest jak ciasto, jak mawia Pat Parelii. Żeby było smaczne, trzeba właściwie dobrać odpowiednie składniki, dobrze wymieszać i upiec. Kiedy jest gotowe, możemy udekorować je lukrem lub wisienkami. Nasze ciasto przygotowujemy właśnie podczas pracy z ziemi. Praca z koniem na linie to nic innego jak dobór składników i przygotowanie. Lukier to finezja – jeśli będziemy odpowiednio przygotowani, możemy zacząć tę właśnie finezję – jazdę w zebraniu, precyzyjne elementy ujeżdżeniowe czy trudne technicznie parkury. Jakże jak często oglądamy lukier na zakalcu: konie walczące z jeźdźcem podczas konkursów skoków czy wbite w brzuch ostrogi przy kłusie wyciągniętym na czworoboku, prawda? Często też zastanawiam się, czy ci jeźdźcy kiedykolwiek zadali sobie pytanie, co czuje w tym momencie ich koń. Czy bawi się równie dobrze jak oni?

Tylko jeśli będziemy dla siebie wzajemnie partnerami i nasze idee staną się końskimi ideami, osiągniemy prawdziwe zespolenie i harmonię. Nie będziemy spotykać się z odruchami przeciwstawiania się konia, takimi jak zadzieranie głowy, ciągnięcie, przekładanie języka czy napieranie na nasze pomoce. Prawdziwe jeździectwo to nie fizyczne skłonienie konia do zrobienia czegoś - to sprawienie żeby robił to całym sercem, przygotowany emocjonalnie i psychicznie. Ale o tym następnym razem...

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group